powrót do tekstu

Hej ,gardła przepłukać!

Wiara, że zaprzyjaźnienie się z Neptunem spowoduje jego przychylność podczas rejsu na pewno poprawia samopoczucie załogi. Należy tylko pamiętać o umiarze w czasie spełniania symbolicznego toastu. Zbyt wielka dawka z wiadomych względów zagraża bezpieczeństwu, a oszukiwanie władcy mórz i oceanów naparstkiem może go tylko zdenerwować i wywołać przeciwny efekt. Doświadczony kapitan - Zbigniew Z. zakłada, że zwyczajowo wyjście w morze nie jest planowane na piątek (wiadomo - syreny itp.) ani na poniedziałek (dla niektórych jeszcze bardziej nieodpowiedni dzień). Gdyby jednak z ważnych powodów należało się pośpieszyć z wyjściem, kapitan Z.Z. ustala np. godz. 0010 dnia następnego. Jeśli z prognoz meteo nie wynikają żadne przeciwwskazania, to właściwie można by zaczynać rejs. Na pogodę, a w szczególności kierunek i siłę wiatru oraz stan morza nie mamy przecież wpływu (rosyjski patent na rozpędzanie chmur przed koncertem Michaela Jacksona ma małe szanse wykorzystania dla potrzeb żeglarstwa). Można jednak próbować pomóc losowi i odwołać się do tradycji.

Lata doświadczeń pozwoliły mojemu przyjacielowi niemal bezbłędnie opanować ten rytuał. Postanowił on nawet utrwalić go w krótkim utworze o charakterze zaśpiewu. Toast za zdrowie Neptuna może być naprawdę bardzo sugestywnie zaśpiewany przez odpowiednie grono tych, co wyłącznie po morzach, ale także przez żeglarzy szuwarowo-bagiennych. O innych żeglarskich toastach na razie nie będę wspominał, jako że przed wypłynięciem ten jeden w zupełności wystarczy.

A teraz trochę historii. Melodia została zapożyczona z zaśpiewu "Slave Ho!" (lub jak kto woli "Slav Oh"). Tytuł utworu jest z gatunku nieprzetłumaczalnych i spełnia rolę wykrzyknika. Oryginał, również w jednozwrotkowej wersji, został zarejestrowany przez The Critics Group na płycie "As We Were A Sailing" w 1970 r. i jest to chyba jedyne nagranie. Szukając dalej, okazuje się, że jest to fragment większej całości, a mianowicie pełnej werwy szanty kabestanowej o tym samym tytule. Była ona śpiewana na szlakach saletrowych, wiodących do zachodnich wybrzeży Ameryki Południowej a poza tym rzadko kiedy na innych trasach. W bardzo surowej formie przypomniał ją w 1990 r. zespół The Shanty Crew, na płycie "Stand To Yer Ground". Szef zespołu i znany kolekcjoner pieśni morza Chris Roche w nocie informacyjnej zwraca uwagę, że o szancie tej wspomina Richard Dana ("Two Years Before The Mast"), który zetknął się z nią na statku "Alert" w drodze do Bostonu w 1836 r. Na marginesie dodam, że "Alert" w czasie wojny secesyjnej (1862 r.) został wzięty na hol i spalony doszczętnie w pobliżu Azorów przez słynną konfederacką "Alabamę". "Slave Ho!", podobnie jak kilka innych szant ze szlaków saletry i guana ("Bangidero", "The Gals o' Chile") nie należała do najbardziej znanych. Być może powodem był nadmiar obscenicznych treści. Po licznych "korektach" tekstu została opublikowana dopiero w 1917 r. przez kapitana Johna Robinsona ("The Bell Man" - "Songs of the Chantey Man"). Oryginalny tekst opowiadał niewybrednym językiem o intymnych szczegółach portowych uciech z Rositą, Ritą, Pauliną i innymi "putas" z chilijskich portów. Jedną z metod na zakamuflowanie niecenzuralnych słów było wprowadzenie zasłyszanych wyrazów i zwrotów obcojęzycznych, w tym przypadku hiszpańskich. W ten sposób tworzył się specyficzny język tzw. pidgin-spanish. Przykładem takiego daleko idącego kamuflażu jest dźwięcznie brzmiąca nazwa egzotycznego portu - Valparaiso- wymawiana w charakterystyczny sposób. Wtajemniczeni żeglarze-świntuchy kojarzyli to jednoznacznie z powszechnie używanym zwrotem "Wallop-me-ass-with-a-razor".

Dla przesadnie dociekliwych podaję oryginalny tekst refrenu zaśpiewu w wersji "angielskiej": "Slav Oh! Sla vita, vrai menti go slee Ga, Slav Oh!" i życzę powodzenia w tłumaczeniu. Wszystkim zaś pozostałym proponuję rozwiązanie Zbyszka Zakrzewskiego, czyli zastąpienie świństw i obcych naleciałości kulturalnym toastem za zdrowie Neptuna.

Jerzy Rogacki

powrót do tekstu