Kącik prozy
Piętnaście lat temu (1983-1984) ("ŻAGLE" nr 12/1998)

     W naszych poszukiwaniach śladów "szantologii zorganizowanej", dotarliśmy do przełomu lat 1983/1984. Przez ostatnie piętnaście lat, w tej dziedzinie wydarzyło się naprawdę wiele. Lista imprez szykujących się do obchodów 15-lecia jest dość długa. W kolejnych odcinkach postaram się więc przybliżyć i przypomnieć te wszystkie ważniejsze wydarzenia kulturalne, które rozwinęły i ukształtowały (bądź zniekształciły) zjawisko określane obecnie umownym hasłem: "ruch szantowy".
     Rok 1984 był w zasadzie rokiem małej stabilizacji dotychczasowych poczynań w tej dziedzinie. Mimo różnych prób, nie udało się w tym roku wylansować żadnej nowej imprezy dla śpiewających żeglarzy. Umocniła się natomiast "przewodnia rola" krakowskich SHANTIES. Trzeci festiwal przeniósł się do "Rotundy", gdzie oprócz koncertów festiwalowych, odbywały się również: wystawa obrazów marynistycznych, makramy, projekcje filmów żeglarskich. Działało tam także stoisko Festiwalowej Poczty Jachtowej z okolicznościowymi stemplami. Po raz pierwszy zorganizowano Konkurs Gawęd Wilków Morskich o "Złoty Kurek". Wydarzeniem na owe czasy było wydanie w ostatnim dniu festiwalu kasety z nagraniami laureatów.
     W 1984 r. wprowadzono po raz pierwszy podział na 3 kategorie: szanty klasycznej (później dodano "i pieśni kubryku"), interpretacji współczesnej piosenki żeglarskiej i piosenki autorskiej. Podział ten w późniejszych latach przysparzał nieco kłopotów jurorom, trzeba jednak przyznać, że na owe czasy spełniał swoją rolę, a organizatorzy większości festiwali o charakterze konkursowym, przyjęli go jako obowiązujący i do dziś utrzymują go w niezmienionej formie.
     Wzmożone zainteresowanie żeglarskimi śpiewami zaobserwowano także w stolicy. Biesiady Żeglujących Bardów przeniosły się z kameralnego "Largactilu" do Klubu Nauczyciela na ul. Brzozowej, a prowadzeniem tych odbywających się w każdą, ostatnią środę miesiąca spotkań, zajął się Marek Siurawski. Po kilku spotkaniach ... znowu było bardzo ciasno.
     Tłoczno było także latem w Mikołajkach. W ramach bogatego programu Mazurskiej Operacji Żagiel, znalazło się też miejsce dla kolejnej edycji Konkursu Piosenki Żeglarskiej "Mazury Shanties Show". Rozruch zapewnił prowadzący imprezę, znany skądinąd Naczelnik Poczty Jachtowej - Andrzej Dębiec i ubiegłoroczna laureatka - Grażyna Stachowska. Liczbę bardzo aktywnych widzów szacowano na ponad 1000 osób. Bezwzględnym faworytem okazał się zespół (bez nazwy) z Bytomia. Nazwa - "Ryczące Dwudziestki"- pojawiła się około pół roku później i jest znana do dziś.
     Wspomniane wyżej i opisane w poprzednich odcinkach: Radomskie Spotkania z Piosenka Żeglarską i katowicka TRATWA, zamykają listę ważniejszych wydarzeń żeglarskich wydarzeń kulturalnych sprzed piętnastu lat. Gwiazdą nr 1 tego okresu był niewątpliwie zespół STARE DZWONY. Jerzy Porębski, Ryszard Muzaj, Mirek Peszkowski i Marek Siurawski - to postacie, z których każda oddzielnie była wielką indywidualnością i miała na koncie wiele osiągnięć solowych. Nic więc dziwnego, że razem "skazani byli na sukces". Przez krótki czas występował z zespołem Alduś Długosz z Koszalina (znany może bardziej jako Kukuś-Bioderko), a od przełomu 84/85 przez długie lata Janusz Sikorski. Początkowo repertuar zespołu oparty był na tradycyjnych szantach i pieśniach morskich głównie według tłumaczenia Jerzego Wadowskiego. W krótkim czasie rozszerzył się on o dziesiątki polskich wersji "standardów szantowych" przede wszystkim dzięki przekładom Marka i Janusza.
     Popularność STARYCH DZWONÓW i wielkie zainteresowanie tradycyjną pieśnią morską to także zasługa znakomitego, cyklicznego programu radiowego "Kliper Siedmiu Mórz", emitowanego przez Rozgłośnię Harcerską, prowadzonego przez wyżej wspomniany duet. Tysiące młodych, a także nieco starszych ludzi w Polsce uważnie słuchało tego programu w każde niedzielne przedpołudnie. Dla większości była to jedyna okazja zapoznania się z klimatem oryginalnych pieśni morskich. Nagrania z "Klipra" krążyły później wśród młodych adeptów szanty i często stanowiły podstawę do przygotowania "własnego repertuaru" do konkursu.
     Młodą i dobrze zapowiadającą się już od ponad roku grupą był wspomniany już przy okazji TRATWY i konkursu w Mikołajkach, zespół (bez nazwy) Bytomskiej Drużyny Wodnej. "Małpa" - Damian Gaweł, "Szkot" - Henryk Czekała, "Qnia" - Andrzej Grzela, i "Sęp" - Andrzej Dudziński, to skład, który zdobywał nagrody przy każdej nadarzającej się okazji, a ukoronowaniem 2-letniej działalności było Grand Prix na Shanties '85. RYCZĄCE DWUDZIESTKI w ciągu ostatnich piętnastu lat, przechodziły różne przeobrażenia, udało się im jednak utrzymać swą pozycję i nazwę do dziś. Wcale nie mniej wtedy znany zespół GWAREK, od paru lat lansujący swe oryginalne brzmienie, nie miał tyle szczęścia i wytrwałości i po kilku latach rozwiązał się.
     Taki los spotkał też kilka innych, dobrze zapowiadających się grup z tego okresu. Nowych zespołów powstawało wtedy wiele i nie sposób ich wszystkich wymienić. Do każdego organizowanego konkursu zgłaszały się ich dziesiątki. Przeważnie w konkursach słychać było zaledwie minimum poprawności, a normą były wieloosobowe składy, odśpiewujące bezmyślnie znany repertuar, przy obowiązkowym akompaniamencie dwóch lub więcej gitar, przeważnie rozstrojonych. Rzadko zdarzały się ambitne wyjątki, zwracające uwagę jury ciekawą aranżacją, czy też własnymi utworami.
     Nie tylko zespoły liczyły się na ówczesnej scenie. O "lwach estrady" - Witku Zamojskim i solistach tworzących STARE DZWONY już wspominałem. W 1984 r. do ścisłej czołówki indywidualistów dołączył Andrzej Korycki. Jego duża muzykalność, własne utwory i chyba przede wszystkim charakterystyczny głos, sprawiły że natychmiast przypadł do gustu masowej publiczności, która widocznie spragniona była odmiany. Utwór "Horror shanty" (tzn. "Magda, Magda...") był hitem sezonu, a jego tekst zamieściły nawet ŻAGLE, co w owych czasach należało do rzadkości. Inne ballady Andrzeja równie szybko zyskiwały popularność i wiele z nich jest śpiewanych do dziś. W ten oto sposób nurt balladowy, a nawet rzekłbym kabaretowy, umocnił się w tzw. piosence żeglarskiej.
     Nie wszyscy jednak pchali się na sceny i estrady. Żeglarze nadal śpiewali na jachtach, w portach, przy ogniskach i na rozmaitych spotkaniach "przed-, po- i zamiast-" rejsowych. Bywając na różnych tego typu imprezach, można było czasami usłyszeć głosy i interpretacje, których trudno by szukać w festiwalowych konkursach.
     Chciałbym zwrócić szczególną uwagę na legendarną postać kapitana Pawła Koprowskiego. Moim zdaniem (i pewnie jeszcze kilku innych osób, które miały okazję go słyszeć), Pablo nie miał sobie równych. Obdarzony przez naturę mocnym, pewnym, nisko brzmiącym głosem, interpretował zarówno kameralne, morskie ballady, jak i dynamiczne utwory na bazie tradycyjnych szant, w prosty a zarazem bardzo stylowy sposób.
     Dla niektórych jego załogantów, czy też kumpli z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych był niedoścignionym wzorcem interpretacji piosenki żeglarskiej. Niestety, niewiele jest dokumentów fonograficznych z tego okresu, które mogłyby potwierdzić tę tezę. Pojedyńcze, amatorskie kopie jego jedynych nagrań radiowych z Krakowa, jeszcze z lat 70-tych, dotarły do zaledwie kilku osób z grona zainteresowanych. Pablo, jak mało kto unikał estrady i wielkich tłumów, a w okresie burzliwego rozwoju festiwali, po prostu nie dał młodemu pokoleniu szansy na utrwalenie jednego z niewielu dobrych wzorców.

Jerzy Rogacki



Kącik prozy