Kącik prozy
Jubileuszowy rejs krakowskich "Shanties" ("REJS" nr 5/2001)

"I znów przeminął rok, przeminął, nie wiem jak,
A przepłynięte setki mil straciły słony smak."
sł. J. Porębski

     Słowami tej znanej od 15-tu lat refleksyjnej piosenki ceremonialnej ("Krakowskie szanty") jej autor - Jurek Porębski wraz z grupą kilkunastu wykonawców wprowadził publiczność "Rotundy" w jubileuszowy nastrój XX-tego festiwalu. I znowu zrobiło się jak przed laty. No, prawie. Niektórzy widzowie pamiętający jedyny w swoim rodzaju nastrój koncertów w "Rotundzie" przyjechali tu po kilku latach przerwy, specjalnie ze względu na jubileusz i nie mogli uwierzyć, że ich dawni przyjaciele mają już dorosłe dzieci. Te "dzieci" - to pokolenie, które ma już własne przyzwyczajenia i preferencje także w sprawach piosenek żeglarskich. Jednak tam w "Rotundzie" przedstawicieli różnych pokoleń łączyły dobrze im znane standardy minionego XX-lecia.
     Koncerty wspomnień - to już od kilku lat stały, sprawdzony punkt krakowskich festiwali. W tym roku odbyły się trzy takie koncerty. Drugi, piątkowy, z nieco innym zestawem wykonawców prowadzony był z dużym wdziękiem przez Annę Peszkowską, a trzeci, zatytułowany "Koncert Laureatów Plebiscytu XX-lecia" organizatorzy powierzyli Waldkowi Mieczkowskiemu. Koncerty te w założeniach miały przede wszystkim przypomnieć publiczności wykonawców, którzy od początku istnienia festiwalu brali w nim udział i przyczynili się do jego rozwoju. Udało się to tylko częściowo. W większości występowały znane gwiazdy "szantowej sceny" w przeróżnych konfiguracjach, wynikających z programu. Do ciekawszych, niekonwencjonalnych prezentacji zaliczyłbym: pojawienie się (po kilkunastoletniej przerwie) zapomnianego, ale nadal obdarzonego niezwykłym głosem Iana Woodsa z Anglii, reminiscencje opery "Shenandoah" (z konieczności w okrojonym składzie) z 1987 r., show "lwa estrady lat 80-tych" - Witka Zamojskiego (obecnie Floryda), krótki występ Agnieszki Mendygrał - córki słynnego kapitana, mini-blok "Krewnych i Znajomych Królika" w trzyosobowej wersji "unplugged" m in. z wiolonczelą i ... występ debiutującego (w Krakowie) polonijnego zespołu "MLYNN" z Chicago. Niestety zabrakło m in. zapowiadanych dinozaurów piosenki żeglarskiej - Mirka Peszkowskiego i Waldka Bocianowskiego.
     Szczegóły plebiscytu XX-lecia nie zostały w całości ujawnione, ale w spontanicznie prowadzonym i niestety skróconym koncercie, widzowie mogli ujrzeć ok. 10-ciu swoich ulubieńców i usłyszeć około 20-tu piosenek. Mimo atmosfery znakomitej zabawy przy udziale wspaniale reagującej publiczności koncert ten, podobnie jak piątkowy pozostawił spore wrażenie niedosytu. O innych wydarzeniach w "Rotundzie" nie wspominam, jako że kabaret i dyskoteki jak na razie nie mieszczą się w formule krakowskich "Shanties". Mam jednak nadzieję, że koncerty (a przynajmniej koncerty wspomnień) w tym historycznym dla festiwalu miejscu będą się odbywały regularnie także w następnych latach i nie tylko z powodu jubileuszu.
     Już od piątkowego wieczoru koncerty w "Rotundzie" i "Koronie" zazębiały się. Mimo wątpliwości organizatorów i niewielkiej części publiczności, która chciałaby wszystko zobaczyć, nie stanowiło to większego problemu. Niektórzy widzowie, przynajmniej teoretycznie mieli możliwość wyboru. Wypełniona, ale na szczęście bez przesady, hala "Korony" gorąco witała zespoły, uprawiające tzw. współczesna piosenkę żeglarską. Zahartowani w bojach weterani takich przedstawień mieli okazję się wyszaleć, a nawet co nieco usłyszeć. Akustycy robili co mogli, żeby wydobyć z przeważnie mocno zelektryfikowanych zespołów trochę muzyki i to głównie im należy zawdzięczać, że koncert "W tawernach i pod żaglami" przebiegał sprawnie. Bardzo ambitni widzowie po koncercie wspomnień mieli jeszcze szanse zdążyć na występ jedynego, zagranicznego zespołu "Jolly Roger". Żywiołowa grupa z Kansas City porwała publiczność i udowodniła znana u nas od lat prawdę, że kapela z dalekiego śródlądzia jeśli tylko bardzo kocha morskie pieśni, jest w stanie je śpiewać lepiej od tych, którzy z morzem stykają się na co dzień.
     W sobotę już od 11-tej w "Koronie" szalały dzieci pod profesjonalnym nadzorem najbardziej medialnej postaci festiwalu (patrz werdykt) - Mirka Kowalewskiego. On i kilku innych, "mniej medialnych" wykonawców oraz debiutanci (6 tzw. podmiotów) obsadzili później sobotni "Koncert Poezji Żeglarskiej i Debiutów". To zestawienie było najprawdopodobniej rozsądnym kompromisem ponieważ ani ilość premierowych piosenek, zwanych tu poezją żeglarską, ani ilość (i jakość) Konkursu Debiutów nie należała w tym roku do wyjątkowych. Z godnych uwagi nowości warto wspomnieć o wyjątkowych walorach głosowych Przemka Mordalskiego, który tym razem prezentował się jako solista.
     Koncert Szanty Klasycznej i Pieśni Kubryku, od lat najmocniejszy punkt programu "Shanties" i tym razem nie zawiódł. Sala przeładowana ponad wszelkie normy, atmosfera gęsta i gorąca - to już standard. Wyjątkowo w tym roku obyło się bez większych wpadek elektroakustycznych. Ze względu na ramy czasowe mistrz ceremonii - "Siurawa" zmuszony był do ostrych cięć i w efekcie każdy z prawie 20-tu zespołów mógł zaprezentować się w ciągu ok. 10-11 minut. O tym jak to jest mało wiedzą bardzo dobrze wykonawcy, przyzwyczajeni do przynajmniej godzinnych recitali, a także spragnieni bisów, często mocno rozczarowani widzowie. Narzucony z góry kompromis z założenia nie mógł być idealnym rozwiązaniem. W efekcie zespoły przedstawiały zestaw liczący od 2 do 4 obciętych utworów albo bardziej lub mniej rozbudowane składanki typu zwrotka - refren. Te ostatnie rozwiązania jedni przyjmowali z podziwem dla wykonawców inni zaś ... wręcz przeciwnie.
     Moim zdaniem, ogromne zainteresowanie tym najważniejszym koncertem "Shanties" świadczy o próbach przywracania proporcji pomiędzy różnymi gatunkami w mocno rozchwianym i niekiedy zbyt szeroko pojmowanym, rwącym nurcie piosenki żeglarskiej. Próby ilościowego ograniczania tego zjawiska nie dały dotąd pozytywnych efektów, a często doprowadzały do niepotrzebnych konfliktów. Być może w przyszłości należałoby pomyśleć o dwóch takich koncertach.
     Koncerty finałowe nie wymagają szerszego komentarza. Pierwszy z nich - to jak zwykle trudny początek, mocno przerzedzona sala po upojnych imprezach towarzyszących i po odczytaniu bardzo długiego werdyktu ... nareszcie się zaczęło. Prowadzący ten koncert Jola i Sławek Klupsiowie starali się zachować pozory luzu i nawiązać bezpośredni (w dosłownym tego słowa znaczeniu) kontakt z mocno przemęczoną festiwalem publicznością. Drugi, jak zwykle, ze względu na porę i częściowo świeżą publiczność był bardziej dynamiczny. Pobożnym życzeniem prowadzącego Qni (Andrzeja Grzeli) była prezentacja tylko samych nowości. Udało się to tylko częściowo, za to dominacja "Ryczących Dwudziestek" w tym koncercie przebiegła zgodnie z planem.

     Wyjątkowo w tym roku jury było jednogłośne w swym werdykcie, choć z pewnością zawiedzionych nie brakowało. Większość wykonawców nie narzekała nawet na organizację koncertów, co z jednej strony świadczyć może o ich taktownym zachowaniu się z okazji jubileuszu, z drugiej zaś może oznaczać pewną poprawę organizacji tej olbrzymiej imprezy. Bardzo dobrym pomysłem było zorganizowanie tawerny festiwalowej w budynku "Korony". Niestety, ze względu na jej rozmiary, funkcjonowanie tawerny sprawdzało się tylko poza godzinami szczytu. XX-ty festiwal "Shanties" był niewątpliwie wydarzeniem specjalnym i jako takie na pewno zasługiwał na większą uwagę mediów.
     Był jednak przede wszystkim znakomitą okazją do spotkania setek ludzi, którzy podczas tych 20-tu lat zimową porą przyjeżdżali do Krakowa i byli w różny sposób mocno związani z festiwalem. Oficjalnym i kuluarowym dyskusjom nie było końca i należy oczekiwać, że wyciągnięte z nich związki pozwolą w przyszłości utrzymać rangę krakowskich "Shanties". Już teraz wiadomo, że po 20 latach zapotrzebowanie na tego rodzaju imprezy występuje także w środowisku polonijnym. Jak twierdzi ekspert i zasłużony animator krakowskiego festiwalu - Jacek Reschke, w Chicago już podjęto próby organizacji takiego festiwalu w oparciu o nasze doświadczenia. Wypada trzymać kciuki.
     Wszystkim, którzy fenomenem "Shanties" interesują się od niedawna polecam okolicznościowy album "20 lat Krakowskich Szant - wspomnienia uczestników", wydany przez Fundację "Hals".

Jerzy Rogacki



Kącik prozy