Grand Coureur Hasło "Wielkie bitwy morskie" unosiło się gdzieś bardzo wysoko w atmosferze festiwalu "Shanties '95" i chyba tylko dzięki plastykom i scenografom (oraz specjalnie wydanej na tę okoliczność kasecie "Czterech Refów") można sobie było o nim przypomnieć. Z wielką satysfakcją stwierdzam jednak, że nam zarówno udało się nawiązać do bitew morskich, jak i zaspokoić gusty i nawyki publiczności, a jeszcze przy okazji przypomnieć pieśń, którą kiedyś śpiewały nieco inaczej "Stare Dzwony" a jeszcze wcześniej "Hart Backbord". Stało się to za sprawą znakomitego utworu "Le Grand Coureur", czyli "Wielkiego korsarza" w przekładzie naszego nieodżałowanego przyjaciela - Janusza Sikorskiego. Sądzę, że autor byłby także bardzo usatysfakcjonowany słysząc jak publiczność znakomicie się przy tym bawi. Niestety, stało się inaczej, o czym tylko niewielu z nas dowiedziało się w poniedziałek opuszczając Kraków. Wstrząsająca wiadomość o jego śmierci bardzo boleśnie sprowadziła jego przyjaciół z festiwalowego nastroju na ziemię. Wierzę jednak, że zgodnie z morską legendą "Sikor" popija sobie teraz rum z buteleczek rosnących na drzewach w Fiddler's Green. "Wielki korsarz" ("Le Grand Coureur") - to pieśń pochodzenia bretońskiego, w której dość nietypowo i z dużym poczuciem humoru potraktowano temat bitwy z Anglikami i codziennego życia na żaglowcu. Jest to najdłuższa ze znanych mi w polskiej wersji pieśni morskich. Mimo że liczy aż 12 zwrotek i tyleż refrenów, wcale nie jest nudna. Zwrotki śpiewane przez dwóch szantymenów "na zakładkę", oczywiście z odpowiednią dykcją, robią duże wrażenie, a prosty refren nadaje się do podchwycenia nawet przez kilkutysięczną publiczność, czego dowodem byt właśnie krakowski festiwal "Shanties '95", a później dziesiątki innych imprez. Jerzy Rogacki |