Wracamy z morza Zafascynowani surowym brzmieniem starych szant i melodyjnością starych pieśni kubryku, śpiewanych przez brytyjskich wykonawców na koncertach podczas większych festiwali, czy też słuchanych z płyt lub kaset, nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, że wśród tych pieśni znajdują się również współczesne utwory, interpretowane w klasyczny dla tego gatunku sposób. Podczas gdy u nas kwitnie radosna twórczość w dziedzinie tzw. "piosenki żeglarskiej" z szeroko rozwiniętym nurtem "szuwarowo-bagiennym", czy pseudo-kabaretowym (zjawisko to jest zresztą ewenementem na skalę światową) na Wyspach i w USA nieliczni ortodoksyjni "folkowcy" próbują zachować wierność przebogatej tradycji morskiej. Pieśń "Marchin' Inland" Toma Lewisa utrzymana jest w tej konwencji i brzmi jak stara pieśń morska. Występuje tu oczywiście deklaracja: "I'll never go to sea no more", znana z wielu XVIII i XIX-wiecznych tekstów. Żeby zabrzmiała ona bardziej przekonywująco, autor odwołuje się do historii i posługując się mocno naciągniętymi przykładami rzekomych nieszczęść jakie spotkały tak słynnych żeglarzy jak Nelson, Kolumb, Drake czy Grenville, próbuje zniechęcić słuchaczy do pływania. Zalecenie "zakotwiczenia" po powrocie z rejsu w odległości przynajmniej 90 mil od brzegu, aby uniknąć pokusy żeglowania, nie było wykonalne w Wielkiej Brytanii i być może dlatego Tom Lewis przebywa obecnie w Kanadzie. Oryginał refrenu zawiera ponadto radę żeby maszerować z wiosłem na ramieniu tak daleko w głąb lądu, aż napotka się osobę która spyta: co to jest? "Cztery Refy" nie próbowały nigdy namawiać do sprawdzania w praktyce tych rad, ale "Wracamy z morza" było często śpiewane na zakończenie koncertu jako piosenka dla malkontentów. Jerzy Rogacki |