Chociaż w sezonie różne festiwale szantowe odbywają się co tydzień, a koncerty znanych grup nawet częściej, czegoś takiego jak w Iławie nie usłyszycie nigdzie w Polsce. Niektórzy twierdzą, że impreza ta ma już rangę światową.
W Iławie, do tej pory, nie wpuszczano na scenę komercji i zespołów typowo rozrywkowych, tak więc na widowni nie było ich zwolenników. Publiczność reagowała na żywsze rytmy spontanicznie (włącznie z tańcami i wspólnym śpiewaniem, nawet w obcych językach) ale potrafiła także w skupieniu posłuchać spokojnych i nieznanych ballad. Koncerty na scenie głównej sprawnie prowadził niezwykle kontrastowy i kontrowersyjny zarazem team: Piotr Milewski i Andrzej Śmigielski. A naprawdę było czego posłuchać. Monumentalny Johnny Collins, jak zwykle pokazał swą wysoką klasę i udowodnił, że dla prawdziwego szantymena wiek około sześćdziesiątki nie jest żadną przeszkodą. W ubiegłych latach występował w Iławie w duetach z Shanty Jackiem i z Davem Webberem. W tym roku zestawienie z Tomem Lewisem, autorem kilkudziesięciu znanych na świecie, wspaniałych pieśni w tradycyjnym stylu, też nie było przypadkowe. Panowie dawno się nie widzieli, ale dobrze się znają. Jak się okazało pierwszy raz śpiewali razem w 1967 r. ... w Singapurze. Duet z Seattle: William i Felicia oczarował wszystkich. Minimum ludzi, maksimum muzyki, tradycja i współczesność jednocześnie - to chyba najkrótsza recenzja. Dwa znakomicie dopasowane pod względem barwy i dynamiki głosy z akompaniamentem jednej (ale za to jakiej) gitary, flażoletów i wyjątkowo rzadko spotykanego instrumentu - hurdy-gurdy, czyli po polsku: liry korbowej. Mając w pamięci ich nagrania studyjne byłem bardzo ciekawy, jak wypadną na żywo. Konfrontacja wypadła nader korzystnie. Egzotyczna grupa z Australii (folk irlandzki, australijski, pieśni morza i szanty) na pierwszym koncercie czuła się trochę stremowana i kontakt z publicznością nie był najlepszy. Odrobiła to jednak z nawiązką następnego dnia a zwłaszcza na dodatkowym 1,5-godzinnym koncercie na ognisku w "Italianie". Sympatyczny kwartet z Fryzji - KAT YN'T SEIL, gościł przed wieloma laty w Polsce. Byli zaskoczeni zmianami, które zobaczyli w Polsce i samym festiwalem. Muzykalność, witalność, radość i swoboda sceniczna porwały iławską publiczność. Prawie wszystkie utwory śpiewali w języku bardzo nam obcym, tzn. po fryzyjsku. Nie było to jednak żadną przeszkodą w odbiorze ich programu, a niektórzy próbowali nawet tańczyć fryzyjskie tańce ludowe. A nasi? Nie mamy się czego wstydzić. CZTERECH REFÓW, pełniących zaszczytną rolę gospodarzy imprezy przedstawiać nie trzeba (chociaż w Iławie kolejny "młody i dobrze zapowiadający się" - Tomek M. - został przedstawiony). WIKINGOWIE (zdobywcy Nagrody Publiczności), QFTRY, PERŁY I ŁOTRY SHANGHAJU, NORTH CAPE, SEGARS - to zespoły, które od kilku lat konsekwentnie trzymają się świadomie wybranego kursu, związanego z tradycją i wzbogacają swój repertuar o nowe, własne opracowania. Na pewno po festiwalu w Iławie będzie o nich słychać jeszcze więcej. Grzegorz Tyszkiewicz, tym razem znowu solo, też doskonale dał sobie radę. Ciekawostką i nad wyraz udanym eksperymentem były mini-recitale Uli i Jana Kapały. Ambitnie przygotowany nowy program, zawierający morskie ballady w oryginalnych wersjach językowych (angielski, a nawet gaelic) spotkał się z dużym uznaniem koneserów takiej muzyki, ale zainteresował także tych, którzy zetknęli się z taką formą po raz pierwszy. Związki morskiej pieśni z muzyką celtycką podkreślał także zespół taneczny COMHLAN. Koniecznie należy podkreślić, że tych wszystkich wykonawców naprawdę było dobrze słychać. Odpowiednie proporcje instrumentów i głosów, barwy, zrozumiałość tekstów, zrównoważenie brzmieniowe całości - to niektóre elementy składające się na ogólne wrażenie znakomitego nagłośnienia imprezy. Profesjonalny dźwięk, realizowany przez ekipę Tomka Podwysockiego z Radia Łódź, chwalili też wszyscy wykonawcy. Na pożegnalnym spotkaniu wejście dźwiękowców powitano oklaskami na stojąco. Międzynarodowe Spotkania z Szantą nad Jeziorakiem są festiwalem opartym na najlepszych wzorcach zagranicznych, ale uwzględniającym także polskie realia. Ma on już swoją rangę za granicą (potwierdzają to goście zagraniczni i liczne komentarze i recenzje w internecie). Ze względu na swą formułę, nie należy spodziewać się u nas błyskawicznego wzrostu popularności tej imprezy. Powoli zyskuje ona jednak coraz więcej zwolenników i rozwija się również ilościowo, co pewnie niedługo zauważą niektóre media, reagujące dotychczas niezbyt chętnie na hasło "szanty". Trudno tylko będzie niektórym przetłumaczyć, że w Iławie, to zupełnie co innego, ale wierzę, że to się uda. Mam także nadzieję, że Burmistrz Miasta Iławy, patronujący przez cztery lata festiwalowi, będzie nadal przychylny tej idei i znów spotkamy się nad Jeziorakiem w 2000 r. Jerzy Rogacki |