Co roku w ostatni weekend lutego Kraków staje się światową stolicą żeglarskiej piosenki. Nikomu nie trzeba przypominać tego stałego terminu, pamiętają go wszyscy miłośnicy szanty, tej klasycznej i tej zupełnie współczesnej, zwanej niekiedy szuwarowo-bagienną. I tak jak wcześniej sala "Rotundy", tak od kilku lat hala "Korony" wypełnia się, tłumem wielbicieli. Te dwa miejsca jednak, wyznaczające ilościową przede wszystkim różnicę w zainteresowaniu, stanowią jednocześnie pewien wyznacznik przemian jakościowych, nie dostrzeganych być może z perspektywy trzech, pięciu lat, widocznych za to jaskrawo, gdy wspomni się, jak to w "Rotundzie" bywało. Temu też porównaniu warto poświęcić parę słów.
Różnica zaszła ogromna. Niegdyś, w "Rotundzie", imprezy miały charakter spontanicznych spotkań, koncerty w znacznej mierze reżyserowała sama publiczność, owacjami zmuszając występujących do bisów, do piosenek na życzenie. Czas też nie był mierzony stoperem, a radosne koncerty przeciągały się grubo ponad plan do późnych godzin nocnych. Wszystko zaś działo się nie tylko w sali widowiskowej, ale także w licznych zakamarkach klubowych oraz w bufecie, gdzie kwitło nie zakrapiane nawet piwem (przynajmniej oficjalnie) życie towarzyskie. Do Krakowa na "Shanties" jeździło się wtedy nie tylko dla żeglarskiej pieśni, ale także dla tej otoczki pozakoncertowej, dla spotkań ze znakomitościami żeglarskiego światka, z wybitnymi kapitanami działaczami, których obecność tam i wtedy i dla nich miała istotne znaczenie. Krótko mówiąc - na "Shanties" wypadało bywać, niczym w salonie. I wcale nie piszę tego z najmniejszą nutką drwiny. Wręcz przeciwnie. Odbywające się w hali "Korony" festiwale ostatnich lat zatraciły charakter twórczej radosnej improwizacji, spontanicznej zabawy, i na estradzie, i na widowni. Zaczęło się wzorowo, profesjonalnie przygotowane przedsięwzięcie komercyjne, gdzie wszystko zaczyna się i kończy niemal z dokładnością szwajcarskiego zegarka, gdzie nie ma bisów i koncertów życzeń, pojawia się natomiast przemysłowa niemal produkcja "numerów": zespołów "X" -dwie piosenki -dziękujemy, solista YZ - jeden utwór - prosimy ze sceny, następni proszę. Wszystkiemu temu zaś towarzyszy gigantyczna ilość decybeli wyrzucanych z głośników i pląsające w dyskotekowych wygibasach ze dwie setki nastolatków, przeważnie pulchnych płci żeńskiej, prezentujące godowe tańce naczelnych. Z przykrością muszę tu odnotować zachęcającą ku takim zachowaniom rolę niektórych prowadzących koncerty. Taki rozwój sytuacji zniechęcił wielu wytrawnych miłośników "Shanties" z lat 80. Zmieniła się publiczność, teraz dominuje młodzież, dla której nie najważniejsze jest co, lecz to, aby głośno; natomiast niedobitki pragnące posłuchać pięknych pieśni, skulone nieśmiało gdzieś na dalekiej widowni z wysiłkiem wyławiają słowa tekstów ginące w ogromnym hałasie. Cóż, nie da się ukryć, że w hali "Korony" mieści się 2-3 razy więcej widzów niż w "Rotundzie", to niebagatelny argument mając na względzie wpływy z biletów. Trudno też się dziwić mającym kłopot bogactwa organizatorom, że koncerty przeprowadzone są w takim tempie, że brak miejsca na bisy, skoro ten poziom, który przed 10 laty prezentowały trzy, cztery najlepsze zespoły, dziś dostępny jest piętnastu, dwudziestu, zaś dawna czołówka jeszcze wzbogaciła swój kunszt. Teraz nie wystarczy wygrać konkurs w Mikołajkach czy Katowicach, by móc zaprezentować umiejętności na "Shanties". Siłą więc rzeczy, chcąc dać szansę udziału wszystkim dobrym, przy niezmiennych ramach festiwalu, na estradzie musimy mieć do czynienia z produkcją niejako taśmową. Tegoroczny festiwal przyniósł jednak dwie cenne innowacje: specjalny koncert pn. "Premiery", wzmagający autorsko twórczy, a nie tylko odtwórczy zapał występujących, i dodatkowe koncerty w Nowej Hucie umożliwiające przeżyć miłe dla uszu chwile większej liczbie chętnych. Ta cenna inicjatywa ekstra koncertu zainspirowała mnie do wystąpienia z następującym postulatem: powrócić do "Rotundy". I tam, jak za dawnych dobrych lat, kiedy to koniki handlowały biletami, zorganizować równoległe dodatkowe koncerty w ramach tych samych "Shanties", koncerty szanty spokojnej, na luzie. Bez gigantycznego wzmocnienia, z zakazem dyskotekowych pląsów. Za to z recitalami Jerzego Porębskiego. "Czterech Refów", "Ryczących Dwudziestek" grupy "Tonam i Synowie" i innych radzących sobie bez wielkich wzmacniaczy. Koszty organizacyjne wzrosłyby o cenę wynajmu "Rotundy", ale z pewnością wróciliby do niej ci, którzy ostatnio przestali przybywać do Krakowa, i zapłaciliby za bilety na występy żeglarskiej pieśni i piosenki, przebiegające w innej niż dyskotekowa atmosferze. Warto chyba spróbować w nadchodzącym roku jubileuszowych XV "Shanties". Jerzy Fijka |