Hasło: "Ruszajmy w Rejs 2000" i regatowa tematyka w "nowej formule festiwalu" to najbardziej na zewnątrz widoczne cechy tegorocznego festiwalu "Shanties '2000", który w dn. 24 - 27 lutego zgromadził tłumy miłośników piosenki żeglarskiej z całej Polski. Organizatorzy szacują ich łączną liczbę na ok. 12000 osób. Pod względem ilościowym, podobnie jak w latach poprzednich - pełny sukces.
Po raz pierwszy od piętnastu lat nie brałem udziału w festiwalu jako wykonawca. Sądziłem więc, że tym razem będę miał znacznie więcej czasu, żeby przyjrzeć się słynnej imprezie ze wszystkich stron i spróbować znaleźć więcej tych dobrych niż złych. Niestety, samo tylko udzielanie oficjalnych odpowiedzi: "Zespół Cztery Refy nie został w tym roku zaproszony" i dementowanie kilku rozpowszechnionych już w Krakowie plotek na ten temat, zajęło znacznie więcej czasu, niż przypuszczałem.
Wreszcie okazało się, że można bezboleśnie zorganizować 3 koncerty w "Rotundzie". Oby przynajmniej tyle było ich w przyszłym roku. W czwartkowym koncercie "Rejs w zapomniane" wśród plejady znanych gwiazd znaleźli się weterani: "Pestka" (Mirek Peszkowski) i Ania Sojka. Kontrowersyjnym lecz dość udanym eksperymentem było zestawienie "dinozaurów" z młodziutkim zespołem DNA. W piątek część II i już tylko sama plejada (Stare Dzwony razem i oddzielnie, "Guru", Darek Zbierski, Zejman i Garkumpel, Ryczące Dwudziestki i Krewni i Znajomi Królika). W sobotę "Króliki" celebrowały w Rotundzie swoje 15-lecie w towarzystwie zaprzyjaźnionych muzyków, głównie z Trójmiasta. Na wszystkich koncertach w "Rotundzie" panowała atmosfera niemal rodzinna. Ze sceny emanował luz i profesjonalizm jednocześnie a ze strony widowni powszechna akceptacja, granicząca nierzadko z uwielbieniem. Tak trzymać!
Główne koncerty festiwalu to jednak "Korona". Zwyczajowo scenografia to mocny punkt krakowskiego festiwalu. Tak było też i w tym roku. Gratulacje dla Rafała Mazura i jego ekipy. Sprawdzili się też "reżyserzy" poszczególnych koncertów. Bez nich nie byłoby "Shanties".
W czasie dwóch poprzednich festiwali zauważyłem znaczącą poprawę jakości dźwięku w tym fatalnym do nagłośnienia obiekcie, w tym roku jednak znowu wszystko wróciło do normy sprzed lat. Ta część publiczności, której to nie przeszkadzało, będzie pewnie nadal odwiedzać festiwal w "Koronie". W końcu było dosyć głośno. Odpowiedzialni za ten stan, powinni jednak, moim zdaniem, rozejrzeć się za innym zajęciem.
Na szczęście sygnał o podłożeniu bomby podczas piątkowego koncertu w "Koronie" okazał się fałszywy, a ewakuacja publiczności odbyła się sprawnie i bez paniki. Koncert ten mimo wielu utrudnień był chyba najbardziej udany i zebrał najmniej uwag krytycznych zarówno ze strony publiczności jak i wykonawców. Pod względem akustycznym niewątpliwym ułatwieniem był fakt, że większość kapel była zelektryfikowana, a niektóre nawet bardzo. Koncert dzielnie prowadził Grzegorz Tyszkiewicz. "Noc przed wielkim wyścigiem" (tytuł koncertu) zakończyła się ok. 02:30.
Ekspert od piosenek dla dzieci - Mirek Kowalewski sprawnie przeprowadził "Słoneczne Regaty"- sobotni koncert dla najmłodszych. Prowadził też następny koncert, w którym festiwalowa publiczność miała jedyną okazję obejrzenia i wysłuchania wybranych na tę okazję piosenek 9 zespołów debiutujących na festiwalu po "warsztatach". Wystąpili: Shantaż, Boreash, Kochankowie Sally Brown, Koga, Orkiestra Samantha, Fair Lady, Canoe, Banana Boat, Sailor. Poziom muzyczny wysoki. Na pewno o wielu z nich jeszcze usłyszymy. Obycie estradowe - pełen profesjonalizm - niewątpliwy efekt "warsztatów". Później jeszcze po 2 piosenki: bardziej znanych wykonawców i półgodzinny recital "Kowala" z zespołem, tym razem w repertuarze dla dorosłych.
Nocny koncert ("Wielkie Regaty Herbaciane"), na którym jak zwykle był nadkomplet widzów, nie należał do najbardziej udanych. Nagłośnienie poniżej wszelkiej krytyki, kilka grup śpiewających a cappella miało poważne kłopoty, żeby się "przebić". Goście zagraniczni: Capstan Full Strentgh (Anglia) i bardzo okrojony Risor Shanties Choir (Norwegia) robili na swój sposób wszystko ale i tak widać było, że czują się zagubieni w wypełnionej po brzegi sali "Korony". Publiczność na ogół także nie była zadowolona. Jedni chcieli "więcej czadu" i byli rozczarowani, inni życzyli sobie więcej tzw. klasyki i też mieli powody do narzekań. Grupa kuluarowa (na schodach) żyła własnym życiem. Niewątpliwy mocny punkt koncertu to "twarda ręka reżysera" - Marka Siurawskiego i Stare Dzwony w różnych konfiguracjach, chociaż, moim zdaniem, czas ich obecności na scenie mógłby być trochę krótszy, na korzyść innych "podmiotów".
"Nowa formuła", która oprócz pięknych haseł koncertów i przeniesienia odpowiedzialności za nie w 100% na "reżyserów", wprowadziła też nieco zamieszania w niedzielę. Prawie godzinne odczytywanie werdyktu i zero muzyki, nawet bez jedynego nagrodzonego zespołu debiutanckiego. Później - skrócona powtórka z rozrywki, przerywana co jakiś czas dziwnymi opowieściami A. Grzeli o wielorybach i innych zwierzętach. Akustyka bez zmian, publiczność przerzedzona i wyraźnie zmęczona nocnymi szaleństwami.
Ostatni koncert, prowadzony przez Sławka Klupsia i "Atlantydę" - zdecydowanie bardziej żywy, znowu tłumy widzów i niewątpliwa atrakcja - "Polpharma - Warta" na dużym ekranie oraz świeże informacje dyrektora Centrum Medialnego "The Race" - Marka Jóźwika.
Od kilku lat na festiwalu obserwuje się tendencje do przekształcania jakości w ilość. Rozszerzenie formuły i wprowadzanie współczesnych środków wyrazu do tzw. piosenki żeglarskiej jest nieuniknione, należy jednak uważać na proporcje, w przeciwnym wypadku czeka nas zalew estradowych produkcji spod znaku "szanty-polo". Obecnie wyraźnie słychać, że "muzyce folkowej" jest mało folku, w piosenkach "z bagien i szuwarów" - więcej bagna a z tzw. "nurtem klasycznym" nie jest najlepiej. Ubocznym, szkodliwym społecznie efektem jest przenoszenie tego modelu na niektóre imprezy lokalne.
Cóż, w tym roku można jeszcze próbować zwalić winę na pluskwę milenijną i błędy Y2K. W przyszłym roku czeka nas jubileusz XX-lecia "Shanties" i należałoby wyciągnąć wnioski, zwłaszcza że uwag krytycznych jest sporo. Podczas tegorocznego festiwalu wygłaszały je już nie pojedyncze osoby a przynajmniej dziesiątki ludzi dość dobrze zorientowanych w tej branży. Wierzę, że fundacja HALS, która bardzo chciałaby utrzymać dotychczasową rangę festiwalu dołoży wszelkich starań i "Shanties" godnie wkroczy w nowe milenium.
Jerzy Rogacki