Korespondencja
To już 10 lat z Wami... (czerwiec 2006)

     Na naszych stronach nie ma (przynajmniej na razie) działów: "księga gości", "forum", ani innych bardziej interaktywnych wynalazków. Dostajemy jednak sporo, naprawdę sporo, różnych maili. Na wszystkie staram się odpowiadać, chociaż nie zawsze natychmiast. Wśród nich czasami można znaleźć i takie, które zmuszają, żeby się na chwilę zatrzymać, sięgnąć do wspomnień, zadać sobie kilka pytań... i utwierdzić w przekonaniu, że warto robić to, co konsekwentnie robimy od ponad 20 lat.
     Niedawno otrzymałem maila, którego (w porozumieniu z autorem i za jego zgodą) chciałbym przekazać do wiadomości nieco większemu gronu, jako przykład do czego może doprowadzić słuchanie Czterech Refów.
     Darek J. napisał:

(...)


"To już 10 lat z Wami...":

     Po dziesięciu latach w końcu zdobyłem się na odwagę napisać do Was. Jak tylko zacząłem swoją przygodę z żeglarstwem na Mazurach, trafiła mnie mocno jedna kapela - Cztery Refy - pamiętam dobrze... Przez was, Dranie zapragnąłem poznać morze od strony takiej jak opisujecie w swoich pieśniach. Czyli jak to było za dawnych czasów, kiedy zaciągał się człowiek na zarobek, a  nie wynająć łódkę i mieć wszystko w nosie.

     Otóż wiedziony tą myślą (mając już za sobą parę lat na Mazurach), trafiłem na mały kuter rybacki w Chłopach kolo Mielna. Pracowałem na lewo przy wyciągarce i sieciach, w boksie przy wybieraniu ryby... co roku w wakacje. Polubili mnie od razu bo nawet po wódce bez zapity na pierwszym "zarobkowym" rejsie nie rzygałem! Przeżyłem awarię sprzęgła (nie było napędu na śrubę) przy 7-ce, 20 mil od brzegu... Ściągaliśmy sieci, żeby sztorm ich nie porwał (9-metrowy odkryty kuter! nie powinien w morze wychodzić powyżej 5-tki. ale szypra mieliśmy prawdziwego wilka morskiego)... Wszyscy myśleli, że pójdziemy na dno ale w ostatniej chwili przypłynęła załoga innego kutra i wzięła nas na hol, ustawiając nas do fali jak należy... a nabieraliśmy już wody od przylewających się fal... I tak co roku za gówniane pieniądze tyrałem na kutrze "flądrowo-dorszowym" cały czas po cichu nucąc Wasze piosenki.

     Nie potrafię wam podziękować bo słowa nie są w stanie wyrazić tego, co czuję w tym momencie (właśnie leci cicho w tle "Cumberland" - setny raz popłakałem się jak gówniarz, a mam już, cholera, 28 lat). Bardzo wiele decyzji w moim włóczęgowskim życiu zapadło pod wpływem Waszej twórczości. A teraz utknąłem w jakimś zasranym miejscu w Anglii i myślę cały czas o przeprowadzce nad zatokę i kupnie poważnego jachtu. Możecie wierzyć albo nie, ale potraficie rozbudzić marzenia i popchnąć człowieka w odpowiednią stronę...  W przeciągu roku zamieszkam w Inverness i będę miał tam swoją łajbę, na którą zbieram od dawna.

     Dzięki za wszystko. Nie wiem co napisać żeby wyszło tak jak czuję...
Pozdrawiam gorąco wszystkich, obecnych i nieobecnych członków zespołu.

Darek Janiszewski

     Zachęcony do przekazania większej ilości szczegółów Darek przesłał kilka zdjęć i nawiązał do początków swej wielkiej przygody...:

     (...)Muszę powiedzieć, że polską scenę szantową śledzę od samego początku mojego żeglowania i odchowałem się na zespołach takich jak Bumpers, Smugglers, Cztery Refy (był to jeszcze okres kiedy nie wiedziałem, co to ref i myślałem, że się mówi "refa", nie "ref" - stare czasy - człowiek chłonął wiedzę o żeglowaniu jak gąbka), Jabłko Topu Flagsztoka... i to, co dzieje się teraz jakoś odsunęło mnie od większości festiwali. Zespoły szanto-polo wygrywają konkursy piosenki żeglarskiej i wstyd mi po prostu, że komercja wkradła się nawet tutaj.

     Pamiętam pierwsze stawianie foka, pierwsze bryzgi fal na "orionce" na Mazurach w rytm "Korsarza le Grand Courer"... To była zabawa i tęsknota za starymi czasami i żaglowcami. Teraz jakby jest inaczej. Przykro, ale niewiele można zmienić.

Mazury, wieczorem na kei... Mazury (od lewej: Darek, Rafał i Tomek) Mazury (od lewej Krzysztof - przygodny zaglostopowicz,
Tomasz *Musial*, warkoczyk z Tatrą - to ja - Darek J., Dziewczę - Syrenka nasza
pokładowa - Magda, moja narzeczona, Milosz *Miklosz* - przyjaciel
nasz, żeglarz i towarzysz podróży od kilku lat). Krowia wyspa na
J. Ryńskim zwana przez nas *Irlandią*

     Osobiście gram na gitarze, g. basowej, bodhranie, flażolecie i flecie prostym, trochę na pianinie i miałem przez wiele czasu ambicje założyć własny zespół i grać muzykę wzorując sie na Was - najbardziej tradycyjną; pokładowe smęty, tawerniane polki, opowieści o znanych i nieznanych ludziach i okrętach. Marzenia szlag trafił bo nie udało mi się jakoś zebrać ludzi do składu, a że włóczęgowski tryb życia trochę prowadzę to tym bardziej był kłopot. Pozostało mi pogrywać z Wami (często to robię, przy ściszonej muzyce gram na swoim instrumencie :) albo na ogniskach z kolegami. Bardzo się cieszę, że nadal gracie w takim samym stylu i klimacie jak kiedyś, jako już chyba ostatni z ligi.

     ... A' propos moich przygód na morzu, z tych naprawdę niebezpiecznych, to miałem tylko tę jedną, pozostałe, były to raczej drobne przygody. Ale gdy wtedy przy tej awarii, kiedy nas burtą obracało do 4 metrowej fali, miałem portki pełne ("a był to w życiu mój pierwszy rejs" :)

Widok na kutry w Chłopach Rok po tym wydarzeniu ...cichcem zakradlem sie na jakis kuterek w trakcie
wycieczki do Sarbinowa... w koncu mial mi kto zrobic zdiecie - to ja...  Ten zielony na przednim
planie to właśnie ten, na którym pływałem.

     Przesyłam gorące pozdrowienia dla zespołu.

Darek Janiszewski

     ... a w kolejnym mailu rozwinął wątek, który może kiedyś będzie tematem naszej nowej piosenki:

     (...) to był pierwszy mój rejs w morzu i miałem się sprawdzić czy się nadaję. Rejs miał na celu szybkie wybranie sieci przed zbliżającym się sztormem. Jak wychodziliśmy było 4 do 5 Beauforta. Kuter, na którym płynęliśmy - to ośmioipółmetrowa odkryta krypa, której stępka miała ponad 80 lat. Ale nadal pływał. Załoga to stare wygi, pełny skład - łącznie pięciu. Choć fala przy brzegu nie była za wysoka, ledwo potrafiłem utrzymać się na nogach. Kuter to zupełnie co innego niż stabilny jacht. Miałem wrażenie jakbym siedział na czubku piłki plażowej, wrzuconej w sztormowe fale.

     Kiedy dopłynęliśmy do pierwszej rajki (szereg związanych ze sobą sieci) zaczęło się wybieranie. Ciągnęliśmy flądrówki. Przypadkowo złapał się mały dorsz, którego trzeba oprawić od razu na morzu bo wyjęty z wody szybko się psuje. Szyper, który akurat stal przy wyciągarce, krzyknął, żebym oporządził rybę, ja natomiast wrzasnąłem, że nie mam jak bo się trzymałem relingu, żeby się nie wywrócić. Śmiali się wtedy wszyscy z młodego chłystka i było wesoło.

     Wiatr się rozpędzał i był wyraźnie silniejszy niż na początku rejsu, fala urosła niepokojąco, a my mieliśmy nadal kilka rajek do wybrania. Szyper zdecydował ze ratujemy sieci i płyniemy dalej. Ja zacząłem radzić sobie całkiem niezłe i pomagałem już dość istotnie przy wyciągarce i skrzyniach. Po dwóch następnych godzinach coś trachnęło. Padło sprzęgło. Nie mamy napędu choć silnik działa. Szyper na pocieszenie krzyknął, że pompa też działa, wiec jest dobrze.
     Wszyscy - stare wygi, (nawet jeden, który przeżył śmierć kliniczną poprzedniego lata z powodu zatopienia jego kutra przez sztorm), mieli strach w oczach. Szyper poszedł do kabiny i zaczął robić jakieś manewry ze szturwałem, mające pomóc w ustawianiu kutra do dziobem do fali, która miała juz kilka metrów (żeby zobaczyć horyzont musiałem dość znacznie unieść wzrok).

     Wezwaliśmy przez radio inne kutry. Znalazł się jeden w morzu, choć przy samym brzegu i zawrócił przy tej pogodzie w morze, żeby nas ratować. No ale ten był dwuletni i wyglądał przy naszym jak Titanic. Bryzgi fal zaczynały się już robić mocno niepokojące. Dobrze, że pompa faktycznie działała. Nie wiem ile czekaliśmy na nich ale Szyper podjął decyzje o wzywaniu pomocy... nie zdążył zawołać - zobaczyliśmy nasz "ratunek" zbliżający się wolno. Podanie holu trwało ładnych kilka minut bo przy tej fali i z uszkodzonym naszym napędem "ratownik" nie miał jak podejść wystarczająco blisko.
W końcu udało się i podaliśmy hol. Powrót był juz łagodniejszy, choć i tak rzucało jak cholera.

     Był jeszcze mały problem z wtaszczeniem nas na plażę bo bez napędu kuter nie może wbić się wystarczająco, żeby można było podać linę wyciągarki. Powiedziałem, że wyskoczę i przyniosę końcówkę liny. Wleciałem do wody po pachy ale zdobyłem upragnioną linę i zaczepiłem do ucha. Wyciągarka ruszyła i nasz kuter wtoczył się wolno na brzeg. Dopiero wtedy zauważyłem, że przy boksach rybackich stali prawie wszyscy rybacy, którzy natychmiast poprzyjeżdżali, żeby pomoc, gdyż dowiedzieli się, ze jesteśmy w niebezpieczeństwie. Tak to tam działa, jeden drugiego budzi i lecą na przystań.

     Dowiedzieliśmy się na miejscu, że było 6-7 B i fala na pełnym morzu 5 metrów. Jak ta łupina to wytrzymała? - nikt nie wie. Na pewno to zasługa załogi która robiła co mogła, żeby nas trzymać "do fali".
Wypływałem potem wiele razy ale na szczęście nic gorszego od tego mi się już nie przydarzyło. Nie jestem jak Paddy i jego Wieloryb.

     Może i patetycznie brzmi ten tekst, ale naprawdę na morzu pracowało się przy piosenkach Czerech Refów. Sprawiając sieci w boksach i wybierając rybę, nuciłem sobie często "jak każdego dnia, zabraliśmy lód... " i inne Wasze piosenki.... Stąd pomysł na skontaktowanie się z Wami...
     Pozdrawiam gorąco

Darek Janiszewski

     Jest duża szanse, że Darek przypomni sobie inne, barwne wątki swego życiorysu z ostatnich 10 lat. W odświeżaniu pamięci pomoże mu zapewne jego "podpora życiowa" - Magda, która dzielnie sekunduje mu w zmaganiach z różnymi żywiołami.
     Ostatnio pasją Darka są samochody terenowe. Zainteresowanych tą formą aktywności zapraszam w jego imieniu na jego strony: http://tarsus-discovery.tripod.com
Jest tam też sporo zdjęć, miedzy innymi z portów Scarborough, Whitby, Staithes.

 My. Od prawej: Magda - moja luba, Tomek *Musiał* - mój przyjaciel, wieloletni towarzysz włóczęgi :), i ja. *Grand Turk* w Whitby - widok, który cieszy Cztery Refy - graliśmy na jego pokładzie kilka lat temu  w Liverpoolu - (przyp. J. R.). Ja i mój obecny *syf* (tak się przyjęło jakoś wśród
terenowców mówić o swoim aucie - wiecznie ubłocony) gdzieś na
wycieczce.

 

Obszerne fragmenty maili Darka J. zebrał i przedstawił

Jurek Rogacki

Korespondencja