powrót do tekstu

Dziewczę z Amsterdamu

Pieśń "Dziewczę z Amsterdamu", znaną również pod tytułem "Nie będę się włóczył", śpiewali już nasi żeglarze 30 lat temu, w czasach kiedy o szantach naprawdę mało kto wiedział, a o "festiwalach szantowych" nikomu się nawet nie śniło. Nadal jest chętnie śpiewana przez następne pokolenie żeglarzy.

W 1974 r., na I Ogólnopolskim Przeglądzie Piosenki Turystycznej YAPA w Łodzi prezentował ją zespół "Refpatent" i otrzymał wyróżnienie za "wykonanie najbardziej turystycznej piosenki żeglarskiej i najbardziej żeglarskiej piosenki turystycznej - jednocześnie". Są świadkowie. Później, przez długie lata utwór ten znajdował się w repertuarze wielu bardziej i mniej znanych wykonawców (m in. Marek Siurawski na początku swej kariery często prezentował dziewczynę z Amsterdamu z akompaniamentem gitary). Dziś także się o niej śpiewa, zarówno na festiwalach jak i na różnych żeglarskich imprezach, mimo iż w "wersji obowiązkowej", w znakomitym przekładzie Roberta Stillera, nie ma ani słowa o morzu, ani o jakiejkolwiek wodzie. Historia oryginału nie jest do końca jednoznacznie wyjaśniona. Nie ma jednak wątpliwości, że "A-roving" to szanta i to bardzo stara. John Masefield uważa, że została ona zapożyczona z "Porwania Lukrecji" - Thomasa Heywooda z 1640 r. Zdaniem Stana Hugilla, który spędził trochę czasu, żeby obalić powyższą hipotezę, pieśń ta pochodzi z epoki elżbietańskiej i kojarzy się z piosenką ludową, której melodia była znana także w Holandii, Flandrii i Francji. W słynnym zbiorze pieśni ludowych Childa występuje ona w wersji "We'll go no more a-cruisin'". Później, głównie dzięki rozpowszechnieniu przez żeglarzy, dotarła także do innych krajów Europy, a nawet Ameryki. Melodia popularnej na wschodnim wybrzeżu Nowej Funlandii pieśni "Lukey's Boat" pochodzi w prostej linii od "A-roving".

Swą karierę morską rozpoczęła, podobnie jak wiele innych, znanych szant, od prac przy pompach i -prymitywnych wtedy - windach kotwicznych. W obu przypadkach prace te miały podobny charakter - były monotonne i wymagały sporego wysiłku kilku marynarzy, rytmicznie obsługujących dźwignie tych mechanizmów. Później, gdy na statkach wprowadzono kabestany napędzające wielkie windy kotwiczne pod pokładem, znane wcześniej szanty były śpiewane w nieco innych podziałach i tempie, dostosowanym do zmienionych warunków. Melodia i "tekst podstawowy" na ogół nie ulegały zmianom. Oczywiście do kilku zwrotek z wersji lądowej dodawano te bardziej związane z morzem. W przypadku pieśni "A-roving", gdzie główną postacią jest dziewczyna, były one raczej związane z własnymi lub wyimaginowanymi przygodami w portowych dzielnicach rozrywki. Nietrudno też zgadnąć o czym śpiewano w tej części tekstu, który nie ukazał się w postaci drukowanej.

Stan Hugill w "Shanties from the Seven Seas" podaje cztery różne wersje szanty "A-roving" (lub "The Maid of Amsterdam"). Najdłuższa z nich zawiera 20 zwrotek (wszystkie cenzuralne). Różnice w melodii dotyczą głównie drugiego wiersza i refrenu. Wspomina on również o znacznie większych zmianach. W liczącej 16 strof wersji norweskiej - "Go Rowing" ("Shanty for Christiania Packet"), śpiewanej na tę samą melodię przy podnoszeniu kotwicy, tekst dotyczy statku, opisuje żeglugę i jest wręcz patriotyczny i nostalgiczny. Refren, który Norwegowie śpiewali po angielsku, brzmi prawie identycznie jak w oryginale, ale ze względu na drobną zmianę: "for mate" zamiast "fair maid", okazuje się, że bezpośrednią przyczyną rezygnacji z dalszej włóczęgi jest nie dziewczyna lecz ...oficer, a więc konieczność wyjścia w morze. Nie sądzę, żeby autorowi tej wersji chodziło o coś innego.

Brytyjscy, czy później amerykańscy żeglarze, nie posuwali się aż tak daleko ze zmianami tekstu, ale za to chętnie wykorzystywali ten znany szantowy standard do celów rozrywkowych - jako pieśń śpiewaną w kubryku, a nawet w tawernie, z tańcami marynarskimi włącznie. Scena taka z wykorzystaniem właśnie pieśni "Aroving", została przedstawiona w "Moby Dicku" (również w filmie).

Wszystko wskazuje na to, że "Dziewczę z Amsterdamu", mimo intensywnej eksploatacji w różnych epokach na różne sposoby, trzyma się zupełnie nieźle i nadal z wdziękiem przechodzi z rąk do rąk, a nawet z ust do ust. Wersję polską, na różne okazje, polecam szczególnie tym, którzy się z nią jeszcze nie zetknęli i tym, którzy mieliby ochotę ja ponownie włączyć do swego repertuaru. Zakładam, że pozostali znają.

Jerzy Rogacki

powrót do tekstu